MAŁA KROPKA. Konstytuanta

Wczesnodziecięce wspomnienia, wiotkie i z tego powodu, iż z roku na rok ubywa świadków na ich potwierdzenie – mogą ocaleć do ostatnich człowieczych dni tylko pod postacią łączącą powagę historycznego przekazu z mocą monumentalnej legendy. To przecież stanowi wystarczającą miarę ich wiarygodności…

Obraz pierwszy: słodyczy i cudowności tego świata. Pierwszą, zapamiętaną z czasów najwcześniejszego dzieciństwa, opowieścią mojej Mamusi była ta, poświęcona Ojcu Paulinowi Klemensowi Izdebskiemu, który miał zwyczaj – swą ulubioną sarenkę – na co dzień mieszkankę jasnogórskich ogrodów, zabierać na spacer i bez żadnej uwięzi, tuż przy nodze, prowadzić ulicą Księdza Kordeckiego prawie dwa kilometry w jedną stronę, aż po cegielniany staw „Bałtyk”, przy cichutkiej, adoracyjnej asyście miejscowej dzieciarni – takiej, by zwierzątka nie spłoszyć. Cały ten orszak przechodził dwa razy, tam i z powrotem, obok mojego rodzinnego domu – stojącego, do dzisiaj, niespełna trzydzieści metrów od ulicy Kordeckiego.

Obraz drugi: grozy i cudowności tego świata. Nie chodziłem jeszcze do szkoły. Było ciche, pogodne popołudnie – dar dojrzałej wiosny. Całą naszą, podjasnogórską dzielnicę, lotem błyskawicy, obiegła wielowątkowa opowieść o tym, jak z cygańskiego taboru „urwał się” koń i przez parę godzin, jak oszalały, szukając swoich, wzbudzał strach i panikę w całej naszej parafii Księży Pallotynów. Legendarny do dzisiaj, w rodzinnych opowieściach, cygański koń uciekinier nieźle nastraszył moje starsze siostry i koleżanki, które pędem wpadły do pięknego, trydenckiego, parafialnego kościoła, gdzie właśnie się zaczynało nabożeństwo majowe. Gdybym wówczas przebywał na ogródku, całe zdarzenie widziałbym na własne oczy, bo z Księżmi Pallotynami mieszkaliśmy po sąsiedzku.

SZYMON GIŻYŃSKI