DROGA KRZYŻOWA Stacja I – VI (dla Apostoł)

I Stacja Drogi Krzyżowej

Pan Jezus na śmierć skazany

Wielkość ofiary i miłość Chrystusa, okazana – całemu rodzajowi ludzkiemu – w misterium Męki Pańskiej, obdarowuje – nas chrześcijan – szczególną łaską: szansą okazania przez nas – grzeszników, których tak ukochał – miłości, wdzięczności i uwielbienia, naszemu Panu i Zbawicielowi; jak również poddaje nas próbie, na całe nasze doczesne życie, zderzenia naszej świadomości z nieprzeniknioną i wieloraką tajemnicą męczeńskiej Ofiary Pana Jezusa.

Czy jesteśmy w stanie zrozumieć z Pasji cokolwiek ponad nieprzebraną miłość Boga – Człowieka do Jego sióstr i braci? Kościół Święty, przecież na wieki wieków – Chrystusowy, przychodzi nam tutaj z pomocą – mocą swych charyzmatów i magisterium.

Wielki polski teolog, dominikanin O. Józef Innocenty Maria Bocheński w swym wielkopostnym, rekolekcyjnym kazaniu rzymskim, 1 marca 1936 roku wskazał na obecny w tradycji Kościoła, pewien sugestywny i porywający problemat: „Jak zrozumieć, że On, sam Bóg, który stał się człowiekiem, mógł być środkiem dla czegokolwiek innego. Jak przyjąć , że Bóg podporządkował to, co stworzył najwyższego, rzeczom tak podrzędnego stopnia, jakim jesteśmy my, i to w dodatku grzesznicy. Jak uzależniać największe zdarzenie w historii właśnie od grzechu Adama? I dlatego powstał w Kościele pogląd, za którym stoi kilku wielkich świętych ze św. Franciszkiem Salezym na czele, według którego to było niemożliwe. Chrystus jest celem wszystkiego: zanim Bóg pomyślał o stworzeniu świata, powziął postanowienie Wcielenia. Dlatego właśnie, aby było ono możliwe, chciał stworzyć najpierw Najświętszą Maryję Pannę. Dla niej i dla Jezusa stworzył następnie świat; wszystko, co w nim jest: od praw rządzących ruchami gwiazd, aż do najdrobniejszego drgnięcia atomu, nie ma to innego sensu i celu oprócz Jezusa. On jest Królem, celem i ośrodkiem. Cały czas, aż do Jego przyjścia, jest tylko przygotowaniem. To tylko jedno wielkie echo Jego pobytu na ziemi. Chrystus to Pan i cel, cała reszta jest tylko środkiem w stosunku dla Niego /…/ Kościół się w tej sprawie nie wypowiedział i – dopowiada O. Bocheński – każdemu wolno iść za tym poglądem. Jednakże w sprawach wiary nie trzeba sądzić, że to, co piękne, musi być prawdziwe. Często pozorne piękno niszczy inne, daleko wyższe i jeszcze głębsze. I tak też jest w naszej sprawie. /…/ – dlatego O. Bocheński stanowczo konkluduje – Aby być pewnym, że Bóg istotnie czegoś chciał, i że taką właśnie była Jego myśl, musimy mieć jakieś oparcie na tym, co On sam raczył nam o Sobie powiedzieć. Innymi słowy, aby twierdzić, że Chrystus po to właśnie, a nie w innym celu przyszedł na świat, musimy wyczytać to w Piśmie Świętym, albo w podaniu Ojców Kościoła. Otóż, gdziekolwiek jest mowa o przyjściu Zbawiciela w Piśmie Świętym, zawsze i nieodmiennie znajdziemy jako jedyne uzasadnienie: aby zbawić nas, ludzi”.

Inny, współczesny nam dominikanin, O. Wojciech Giertych w swym dziele „Fides et actio” pisze, iż „Jezus mógłby nas zbawić dodając swoją najwyższą boską miłość do uśmiechu, gdy leżał w żłóbku w Betlejem” i tuż obok przytacza myśl Kardynała Alberta Vauhoye, wykazującą, że „ofiara Chrystusa nie polegała jedynie na Jego śmierci, ale na jej przemienieniu w źródło nowego życia”. Bowiem „Misja Ducha Świętego w męce Chrystusa polegała na napełnieniu Jego ludzkiego serca całą mocą boskiej miłości w taki sposób, że w Jego śmierci, sprowadzonej na Niego wbrew wszelkiej sprawiedliwości dokonało się ostateczne przymierze Boga z ludzkością”. Zdaniem O. Giertycha zbawcza śmierć Chrystusa na Krzyżu przeobraziła także, mocą Jego Miłosierdzia, najgłębszy sens ziemskiej wędrówki człowieka: „Od momentu Misterium Paschalnego ludzka śmierć przestała być tylko straszliwym momentem ostatecznego rozdzielenia ciała od duszy, a osoby od innych ludzi, od rodziny i bliskich. Śmierć chrześcijańska jest zyskiem, najwyższym zjednoczeniem z Bogiem (zob. Flp 1, 21), które trzeba przeżywać w miłości, a nie bojaźni (zob. Hbr 2, 15), na bazie tej najwyższej miłości, jaka nam została darmo ofiarowana”.

Pierwsza Stacja Drogi Krzyżowej: „Skazanie Pana Jezusa na śmierć” jest dramaturgicznie spięta ze Stacją XII „Śmierć Pana Jezusa na krzyżu”. Skazanie Pana Jezusa na śmierć dla faktu Jego Męki i Śmierci na krzyżu ma znaczenie kluczowe i sprawcze. Pan Jezus, w trakcie skazywania Go na śmierć i gdy już konał na Krzyżu, wypowiedział najważniejsze i najświętsze słowa w historii ludzkości. Obu stacjom – I i XII – poświęcona jest – w całej światowej kulturze – bardzo bogata bibliografia i ikonografia. Z jej dorobku będziemy korzystać również przy pracy nad rozważaniami, dotyczącymi następnych stacji Drogi Krzyżowej, zamieszczanymi chronologicznie, w kolejnych numerach „Apostoła Miłosierdzia”.

STACJA II

Jezus przyjmuje krzyż na swe ramiona

Najbardziej bodaj znanym, współczesnym dziełem artystycznym, poświęconym męce i śmierci Pana Jezusa jest „Pasja” Mela Gibsona. Film wybitnego amerykańskiego aktora i reżysera zawdzięcza bardzo wiele, nie tylko w warstwie scenariuszowej i narracyjnej, ale, przede wszystkim, duchowej – objawieniom niemieckiej wizjonerki Anny Katarzyny Emmerich – beatyfikowanej przez Świętego Jana Pawła II, 3 października 2004 roku. Święty Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował również inną wielką mistyczkę, córę polskiego ludu, siostrę Faustynę Kowalską. Nie tylko pochodzenie z wielodzietnych rodzin rolniczych i osoba Świętego Papieża Polaka łączy błogosławioną Annę Katarzynę Emmerich i świętą Faustynę. Dla obu rozważanie i przeżywanie Męki Pana Jezusa na krzyżu stanowiło istotę duchowych doznań, prowadziło w urzekającej prostocie i czułości ku mistycznemu uwielbieniu Chrystusa. U błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich – za łaskę Zbawienia i Odkupienia; u żyjącej z górą sto lat później Świętej Faustyny Kowalskiej – za Dar Miłosierdzia Bożego, „dla nas i całego świata”. Sytuację, gdy Jezus przyjmuje krzyż na swe ramiona /bł. Anna Katarzyna przeżywa jako w natchnieniu/, wprost tajemnicę Odkupienia: „Ujrzawszy przed sobą na ziemi krzyż, upadł Jezus na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, po czym odmówił po cichu wzruszającą modlitwę do Ojca Niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi”. Nie ma bł. Anna Katarzyna Emmerich żadnych wątpliwości, że zbawienie świata zapisane było w odwiecznych Bożych planach: „Widziałam za to, że pomagali Jezusowi aniołowie, dla innych niewidzialni, bo sam o własnych siłach nie dałby sobie rady. Tak klęczał Jezus, pochylony pod ciężarem i modlił się /…/”, a gdy „Siepacze poderwali Jezusa z ziemi; teraz całym już ciężarem cisnął Go krzyż, który i my obowiązani jesteśmy nosić za Nim, według słów Jego świętych wiecznie prawdziwych. Tak rozpoczął się ten haniebny na ziemi, a w Niebie tryumfalny pochód Króla królów”.

Mel Gibson, sceny przyjmowania przez Jezusa krzyża na swe ramiona, opowiedział językiem filmu; obrazami barbarzyńskiego okrucieństwa; technikami werystycznymi i naturalistycznymi. Wizje błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich również podkreślają ludzki wymiar męki Pana Jezusa, lecz pełne najtkliwszej litości i czułości, brzmią jak pienia mistycznej duszy, bezgranicznie oddanej i kochającej Chrystusa: „Szedł Pan nasz i Zbawiciel, pochylony i chwiejący się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. OD wczorajszej Ostatniej Wieczerzy nie jadł nic, nie pił ani nie spał, przez cały czas katowano Go bezlitośnie, siły Jego wyczerpały się utratą krwi, ranami, gorączką, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką starał się z trudem przytrzymywać fałdzistą suknię, hamującą Jego niepewny krok. Dwaj siepacze ciągnęli Go naprzód na długich powrozach, dwaj drudzy popędzali Go z tyłu; sznury u pasa przeszkadzały mu przytrzymywać długą suknię, więc nie miał pewnego kroku. Ręce nabrzmiałe miał i poranione od gwałtownego krępowania. Oblicze pokryte było sińcami i ranami, broda i włosy rozczochrane, pozlepiane zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wciskały Mu ciężką, wełnianą suknię w poranione ciało, a wełna przylepiała się do Jego rozkrwawionych na nowo ran. Wśród szyderstwa i złości wrogów szedł Jezus cichy, wynędzniały nad wyraz, udręczony, a kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, we wzroku czytało się nieme błaganie, cierpienie bezmierne, a zarazem przebaczenie”.

Jak wskazuje Pismo Święte: tajemnica „przyjęcia krzyża na swe ramiona” i Męki Pańskiej wypływa z niepojętej, Chrystusowej miłości i poświęcenia: „Oto idę, abym czynił wolę Twoją Boże mój… Jako Baranek cichy… Opuściłem dom mój, ostawiłem dziedzictwo moje, dałem miła duszę swoją w ręce nieprzyjaciół jej” (PS 39, 8, 9). Jednocześnie te same – miłość i posłuszeństwo – poprzez zbawczą mękę Chrystusa, wiążą nas z Nim na zawsze, „brzemieniem lekkim” i „jarzmem słodkim” – „Jeśli kto chce za Mną iść, niech sam siebie zaprze i weźmie krzyż swój i naśladuje Mię – a kto nie bierze krzyża swego, a nie naśladuje Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 16, 24; 10, 38).

III stacja drogi krzyżowej

UPADEK

Doniosłość objawień pasyjnych bł. Anny Katarzyny Emmerich powoduje, iż następny ich fragment otworzy nasze rozważania, dotyczące III stacji drogi krzyżowej – „Pierwszy upadek Pana Jezusa pod krzyżem”. „(…), osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim niemiłosiernie potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się wstrzymał. Na próżno wyciągnął Jezus rękę, by ktoś Mu pomógł powstać. Ach! Wnet przeminie wszystko! – rzekł i zaczął się znów modlić. (…). Wnet przyskoczyli faryzeusze krzycząc: Dalej! Nagońcie Go do powstania! Inaczej umrze nam tu po drodze. Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili Mu na głowę cierniową koronę, po czym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż z powrotem na barki. (…) Tak wśród powiększonej męczarni szedł Jezus chwiejnie ulicą, (…) wznoszącą się lekko do góry”.
Upadek Jezusa pod krzyżem, w kongenialnej bliskości z wizjami bł. Katarzyny Emmerich, ukazuje obraz Wenecjanina Jacopo Bassano Niesienie krzyża, z około 1545 roku, dzisiaj w National Galery w Londynie. W chwili upadku, Jezus pociąga za sobą wszystkich: i bliskich, serdecznie Mu współczujących i oprawców. Tylko Matka Boska – jakby poza prawami fizyki – pozostaje wyprostowana; tak by nic nie zakłócało Jej bólu, Ona – Jedyna, Niepokalana i Wniebowzięta. Jezusa przedstawił Bassano w ekstazie łagodności i w opozycji do sytuacyjnego okrucieństwa, jako Agnus Dei – baranka ofiarnego i miłosiernego. Bo przecież upadek Jezusa – naszego Odkupiciela – jest powodowany i poprzedzony upadkiem każdego z nas – grzeszników.
Z kolei, przedstawiciel szkoły bolońskiej, w renesansowym malarstwie włoskim, Domenico Zampieri, zwany Domenichino, w dziele Niesienie krzyża, całą uwagę i maestrię zdaje się skupiać na spojrzeniu Chrystusa – wskutek upadku przygniecionego ciężarem krzyża i impetem oprawców – skierowanym, z mocą i siłą, bezpośrednio ku nam – widzom; znowu: jakby wbrew fizycznym realiom okrutnej męki. To dla nas: przestroga, nauka i szansa, byśmy nigdy z naszym cierpiącym Zbawicielem nie tracili więzi. Byśmy Go w Jego i naszym cierpieniu, zawsze kochali i słuchali.
Bo, jak mówił święty Brat Albert Chmielowski: „Zjednoczenie z Bogiem jest ważniejsze od wszelkich innych obowiązków, w nim jest najpewniejszy środek doprowadzenia wszystkiego ku dobremu. Modlić się, wierzyć nie wątpiąc. Święty Piotr począł tonąć, kiedy począł wątpić”.

IV stacja drogi krzyżowej

PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ
BOLEŚĆ I ODKUPIENIE

Tragizm i dramat spotkania na drodze krzyżowej Matki z Synem odnosi się i przebiega na dwóch płaszczyznach. Pierwsza, tragiczna ma wymiar psychologiczny i swe upostaciowanie przyjęła bodaj najdoskonalej w objawieniach bł. Anny Katarzyny Emmerich. Niemiecka mistyczka tak wspomina swoje jednoczesne spotkanie z Chrystusem i Jego Bożą Matką w drodze na Golgotę: „Aż zlękłam się widoku Najświętszej Panny, tak była blada; oczy miała zaczerwienione od płaczu, a drżała na całym ciele. (…) wzdrygnęła się Maryja i (…) rzekła do Jana: Czy mam patrzeć na to? Czy znajdę siłę, by znieść ten bolesny widok? (…) zadrżała (…) i załamała ręce, jęk bolesny wydarł się z Jej piersi”. Samo natomiast spotkanie Najświętszej Panny z Jej Boskim Synem ujrzała bł. Katarzyna Emmerich we wzruszającej i wstrząsającej swą lapidarnością scenie: „Widziała tylko swego ukochanego, wynędzniałego, skatowanego Syna; (…) przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem czy wypowiedziane słowami, czy pomyślane w duchu: Mój Synu! – Matko Moja”.
Z innej perspektywy – syntetyzującej i najgłębiej eschatologicznej – ujęła spotkanie Matki z Synem, w swym Dzienniczku, polska święta, siostra Faustyna: „Ujrzałam Najświętszą Pannę (…), która zbliżyła się do mnie (…) i przytuliła mnie do siebie i rzekła mi te słowa: (…) Bądź odważna, nie lękaj się złudnych przeszkód, ale wpatruj się w mękę Syna Mojego, a tym sposobem zwyciężysz” (Dz.449).
Wizja św. Faustyny zastanawiająco ściśle przylega do słów innych, Wielkich polskiego Kościoła. Już św. Albert Chmielowski pisał: „Matkę Najświętszą obieram za opiekunkę w moich trudnościach. Chcę Ją czcić osobnym nabożeństwem przez cały ciąg życia i całą wieczność”. A Ksiądz Prymas Stefan Kardynał Wyszyński, w swych rozważaniach drogi krzyżowej, jednoznacznie stawia Najświętszą Marię Pannę na drodze Chrystusa i każdego człowieka – jako Współodkupicielkę świata: „Ona pragnie być na Twojej drodze. Właśnie przypomina się Tobie, byś nie szedł sam, bo Ojciec chciał, abyś od początku był z Nią związany, abyś szedł z Nią i działał z Nią, abyś korzystał z Jej pomocy we wspólnym dziele, w które włącza się człowiek z woli Boga”.
W swym natomiast rozumieniu spotkania Matki z Synem – papież Franciszek, któremu kościół niemiecki jest tak bliski, zdaje się podążać kontemplacyjnym śladem objawień bł. Katarzyny Emmerich. W modlitewniku „Droga krzyżowa z Ojcem Świętym Franciszkiem” czytamy: „Maryjo, Pocieszycielko strapionych, chcemy się od Ciebie uczyć miłosiernej, milczącej obecności przy tych, którzy cierpią”
Czy przyjęte na początku artykułu rozróżnienie między dystynktywnymi aspektami wizji bł. Katarzyny Emmerich i świętej Faustyny: spotkania na drodze krzyżowej Matki Bożej z Synem Bożym – psychologicznym i eschatologicznym; tym samym: tragicznym i dramatycznym; kontemplacyjnym i czynnym, oznacza ich rozbieżność, czy, w łagodniejszej wersji – rozdzielność? Nie, całkowicie nie! Są to wizje komplementarne; syntetyzujące przy tym całe człowiecze: religijne rozpoznanie i doświadczenie.
I znów, ze świadectwem i pomocą, przychodzi w tym miejscu polski Kościół, z kapitalną syntezą świętego Jana Pawła II, pochodzącą z encykliki o Bożym Miłosierdziu: „Nikt też jak Ona, Maryja – nie przyjął sercem owej tajemnicy, Boskiego zaiste wymiaru Odkupienia, która dokonała się na Kalwarii poprzez śmierć Jej Syna, wraz z ofiarą macierzyńskiego serca, wraz z jej ostatecznym fiat”.
A nieomylny w swym duszpasterskim geniuszu polski, „ludowy” katolicyzm ujmuje tajemnicę czwartej stacji drogi krzyżowej w modlitewnym westchnieniu:
„Przez Twoje, Jezu z Matką spotkanie,
Udziel mi w dobrym wytrwanie”.

V stacja drogi krzyżowej

Krzyż, cud, miłość

W utrwalonej aż po dziś dzień tradycji Kościoła tytuł V stacji drogi krzyżowej literalnie brzmi: „Szymon Cyrenejczyk pomaga Jezusowi w niesieniu krzyża” (Modlitewnik katolicki, Warszawa 2001) lub w wersjach bardzo zbliżonych: drogi krzyżowej opartej na Dzienniczku św. Faustyny – „Szymon Cyrenejczyk pomaga dźwigać krzyż Panu Jezusowi” i drogi krzyżowej bł. Anny Katarzyny Emmerich – „Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi”.
Z drugiej jednak strony, ocenie czynu Cyrenejczyka towarzyszy, od początków Kościoła aż do dziś, istotna, zwłaszcza na płaszczyźnie duszpasterskiej, pułapka ambiwalencji. Bo przecież już święci ewangeliści – Mateusz, Marek i Łukasz nie mieli wątpliwości: Szymon z Cyreny został do pomocy Panu Jezusowi zmuszony przez rzymskich żołnierzy. Święty Mateusz: „A wychodząc, naleźli człowieka Cyrenejczyka, imieniem Szymon; tego przymusili, aby niósł krzyż jego”. Święty Marek: „I przymusili niektórego mimo idącego, Szymona Cyrenejczyka, idącego ze wsi, ojca Aleksandra i Rufa, aby niósł krzyż jego”. Święty Łukasz: „A gdy go wiedli, pojmali Szymona, niektórego Cyrenejczyka, ze wsi idącego i włożyli nań krzyż, aby niósł za Jezusem”. (Cytaty pochodzą z Biblii w przekładzie ks. Jakuba Wujka z 1599 roku). Święty Jan w swej Ewangelii o postaci i czynie Cyrenejczyka nie zostawił żadnego śladu.
Czy lekcja ewangelistów zaważyła i zawęziła ocenę „pomocy” Cyrenejczyka spowodowanej bezwzględnym przymusem, a więc strachem? Nie, bowiem: „Według starożytnej tradycji Szymon z Cyreny symbolizuje przemianę kogoś, kto został przymuszony, na kogoś, kto z własnej woli przyjmuje cierpienie. Taka jest linia życia chrześcijan: z niewoli do wolności dziecka, od obowiązku do dobrowolnej zgody. Odkupienie nie jest jarzmem ani nakazem bądź automatycznym działaniem, lecz jest darem miłości, na którą odpowiadamy wolną zgodą” (Droga krzyżowa, Kraków 2013). A jeden z najbardziej znanych wczesnochrześcijańskich teologów, Orygenes, napisał w Komentarzu do Ewangelii św. Mateusza: „Należało bowiem, aby nie tylko Chrystus wziął swój krzyż, lecz trzeba było, abyśmy i my go nieśli, dopełniając zbawiennego dla nas przymusu”.
Dramat pojawienia się Szymona z Cyreny na krzyżowej drodze Jezusa z Nazaretu dość wcześnie zainteresował największych mistrzów europejskiego malarstwa, inspirowanych zarówno przekazem świętych ewangelistów, jak i tradycją chrześcijańskiej starożytności.
Stefano Zuffi, autor leksykonu Nowy Testament. Postacie i epizody, opisując obraz Hieronima Boscha Niesienie krzyża z 1490 roku, stwierdza: „Szymon z Cyreny podtrzymuje dolną część krzyża, ale jakby od niechcenia, zamiast ulżyć Jezusowi, wydaje się obciążać jeszcze bardziej Jego ramiona”. W kontekście zaś późniejszego ujęcia tegoż obrazu, z lat 1515-1516, Zuffi tylko dopowiada swoją wcześniejszą interpretację: „Także na tym obrazie Bosch ukazał Szymona z Cyreny, który raczej przeszkadza niż pomaga Jezusowi w niesieniu krzyża”. Nieco łagodniej brzmi ocena Zuffiego ujęcia postaci Cyrenejczyka w dziele Juana de Flandes Niesienie krzyża z około 1510 roku: „Szymon z Cyreny, który przypadkiem znalazł się w pobliżu, musiał pomóc Jezusowi dźwigać krzyż”.
Inne niż w dziełach Boscha i Juana de Flandes ujęcie postaci Szymona z Cyreny odnajdujemy u Albrechta Altodorfera w jego Upadku pod krzyżem. Autor albumu Nowy Testament w arcydziełach malarstwa Régis Debray widzi to tak: „Nic nie wskazuje na to, że pomoc Szymona Cyrenejczyka była dobrowolna, ale tradycja uczyniła z niego symbol usłużnego współczucia. Pośród wrogiego tłumu i obojętnych strażników zauważamy z łatwością tę jedyną przyjazną twarz”.
Konstatacja Régisa Debraya prowadzi nasze rozważania – nieomylnie – w kierunku objawień bł. Anny Katarzyny Emmerich. Wizje niemieckiej mistyczki łączą bowiem obie możliwości postrzegania osoby i czynu Szymona z Cyreny: ten płynący od ewangelistów i ten wywodzący się ze starochrześcijańskiej tradycji – „(…) żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon [z Cyreny – przyp. Sz.G.] bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. (…) Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i odrazą; bo też Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w sukniach pokrwawionych, powalanych błotem. Płacząc, spojrzał Pan na niego wzrokiem pełnym miłosierdzia, zabrał się więc Szymon do tego, by pomóc Chrystusowi. Siepacze posunęli w tył drugie ramię krzyża i spuścili je na pętlicę, podobnie jak pierwsze. Podniósłszy Jezusa, włożyli drzewce krzyża na Niego i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było o wiele lżej. Koronę cierniową włożono Jezusowi znowu inaczej, po czym rozpoczął się dalszy pochód. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon w sobie dziwną zmianę, wzruszenie niezwykłe go ogarnęło, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż. (…) Rufus i Aleksander, zostali później zaliczeni w poczet uczniów Jezusa. Trzeci był jeszcze mały; widziałam go później, jako chłopca, u Szczepana”.
Kulminację natomiast teologiczną naszych rozważań V stacji drogi krzyżowej niech stanowią myśli jej poświęcone autorstwa Prymasa Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego: „Bóg-Człowiek uczy człowieka (…) jak ma pełnić wolę Ojca i pomagać cierpiącemu bratu. Trzeba było do tego przymusić Szymona. Zniewolił go, aby pomógł Człowiekowi, obarczonemu krzyżem, spotkanemu na drodze…” oraz: „(…) jak w najszlachetniejszym nawet trudzie musimy oglądać się na pomoc i pokornie ją przyjmować. Przez to mnoży się i potęguje dobro”.

DROGA KRZYŻOWA. STACJA VI

Pobożna niewiasta ociera twarz Jezusowi

Przenajświętsze Oblicze

Pobożna niewiasta, ocierająca podczas Męki twarz Panu Jezusowi, to – znana z apokryficznej Ewangelii Nikodema i trwale obecna w tradycji chrześcijańskiej już od Średniowiecza – Święta Weronika; w Objawieniach bł. Anny Katarzyny Emmerich opisana jako „Serafia, żona Syracha, jednego z członków Wielkiej Rady, której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słów vera icon – „prawdziwszy wizerunek”. I która, „Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: „Pozwól mi otrzeć oblicze Pana mego!”. Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłońmi do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce i zwinąwszy chustę obiema rękami oddał ją z podzięką Serafii. Ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi ‘’.
Obraz VI Stacji: stanięcia świętej Weroniki na wprost Chrystusa w Jego Drodze Krzyżowej jest jednym z założycielskich aktów i symboli naszej, chrześcijańskiej wiary. Bo, jak dopowiada bł. Katarzyna Emmerich: „Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła”. Dodajmy: od wieków przechowywana jest w Bazylice Świetego Piotra w Rzymie, jako najświętsza relikwia.
Cytaty z Objawienia bł. Katarzyny Emmerich umieściły nasze rozważania VI Stacji Drogi Krzyżowej w obszarze, do głębi wzruszającej i pełnej empatii, opowieści. Jednakże: poruszających moralno – teologiczną głębią – sensów, zapisanych w Objawieniach, niech nam będzie wolno zaczerpnąć od koryfeuszy polskiej teologii miłosierdzia: Świętego Brata Alberta, Świętej Siostry Faustyny i Prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Ku czemu scena z „pobożną niewiastą ocierającą twarz Jezusowi” natchnęła Alberta Chmielowskiego? Ku sformułowaniu dewizy przyszłych albertyńskich ośrodków pomocy: „Każdemu głodnemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież. Jak nie można dużo, to mało”. I ku – przeszywającej świadomość – prawdzie teologicznej intuicji: „Może nasze zbawienie zależy od małej rzeczy (…)”. Takiej, jak prosty i „mały”, ale i odważny czyn Serafii – Weroniki.
Pan Jezus nie tylko z kart Ewangelii, ale także we własnej Osobie przemawiał do Świętej Faustyny Kowalskiej: „Wiedz o tym, że cokolwiek dobrego uczynisz jakiejkolwiek duszy, przyjmuję jakobyś Mnie samemu to uczyniła (Dz. 1768). A pokorna uczennica i Oblubienica Chrystusa odpowiadała: „Wielka miłość umie zamienić rzeczy małe na rzeczy wielkie i tylko miłość nadaje czynom naszym wartość ( Dz. 302).
A nasz ukochany i bardzo ojcowski Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński, na kanwie rozważań nad Przenajświętszym Obliczem, wlewa w nasze serca samą tylko – miłość i otuchę, zagrzewając nas do dobrego życia słowami: „Chrystus czeka na moją dobroć, na moje serce, dłonie, uczucia i wszystko najlepsze /…/. Wszystko, co potrzebne dzieciom Ojca, Ojciec pragnie porozstawiać na wszystkich drogach, którymi idą ludzie cierpiący. Pragnie zmobilizować wszystkich wrażliwych, którzy miłością i uczynnością zmiękczą nawet kamienne serca, stwardniałe w bólu i męce życia

IV_stacja, Le Chemin de Croix

SZYMON GIŻYŃSKIc