„Co nam zdrady!”

Redaktor Robert Mazurek w rozmowie z posłem Stanisławem Piętą (Rzeczpospolita Plus Minus, 21- 22 IX) próbował skompromitować swego rozmówcę, cytując jego wypowiedź, iż: „Kto nie popiera PiS, to zdrajca, kretyn albo niedostatecznie poinformowany (…)”. Poseł Pięta oświadczył, że za tą wypowiedź już publicznie przeprosił, ale red. Mazurek nie okazał litości i w dalszej części wywiadu zarzucił Pięcie, iż ten „miota” w prezydenta Komorowskiego „oskarżeniami o zdradę”.
    To, że red. Mazurek zechciał w publicznej rozmowie „poturbować” posła Pietę, to nie moja sprawa, ale Pięty i Mazurka. Nawiasem mówiąc, Pięta wyszedł z tego cało. Ale red. Mazurkowi wyraźnie chodziło o coś więcej – o przetestowanie dopuszczalności pojęcia zdrady w polskim życiu publicznym. Szkoda, że efekt jest taki, jaki jest, bo test wypadł bezwynikowo, bez werdyktu, co niestety cieszyć może tych wszystkich publicystów i polityków, którzy, na każde słowo zdrada – w debacie publicznej – reagują grymasem sprzeciwu, głosem oburzenia czy odsądzeniem adwersarza od czci i wiary.
    A sprawa jest przecież oczywista. Pojęcie zdrady jest nieodłączne od pojęcia patriotyzmu, którego sensu ani obecności w postawach wielu współczesnych Polaków – trudno zaprzeczyć. Czynny patriotyzm nie jest neutralny, dlatego nie może być – jak chce wielu – bezobjawowy, dyskrecjonalny, prywatny, otwarty, nowoczesny, niezaściankowy, światły, proeuropejski… Patriotyzm jest jeden – polski; fundowany czynami polskich narodowych bohaterów i sankcjonowany piętnem zdrady i zaprzaństwa.
    Teologowie i kaznodzieje bezustannie przypominają iż największym sukcesem diabła jest wmówienie współczesnym pokoleniom, że go nie ma. Współczesnym Polakom – dzisiejsi zdrajcy i zaprzańcy tez usiłują wmówić, że ich nie ma.